st. ułan
Władysław Bromboszcz
Z pamięci Władysława Bromboszcza ułana III pułku w Tarnowskich Górach, uczestnika Kampanii Wrześniowej
Władysław Alojzy Bromboszcz urodzony dnia 20.06.1916r w Mikołowie pochodzi z rodziny o silnych śląskich korzeniach. Jego ojciec Piotr i wuj Wincenty brali aktywny udział w powstaniach śląskich, a jego drugi wuj Teofil był kapelanem wojskowym, i w późniejszym czasie biskupem sufraganem (pomocniczym) w Katowicach. Od dziecka Władysław był wiec wychowywany w duchu patriotyzmu i poszanowania polskiej tradycji.
Wychował się w gospodarstwie rolnym w Mikołowie, gdzie od młodzieńczych lat miał kontakt z końmi, które jego ojciec hodował również dla Wojska Polskiego. Jako nastolatek należał do paramilitarnej organizacji „Krakusi”, która zrzeszała młodzież polską. Częste zajęcia odbywające się początkowo w Pszczynie, później również w Mikołowie były świetnym przygotowaniem do późniejszej służby wojskowej. Śląscy Krakusi mieli możliwość uczestniczenia w zawodach jeździeckich. W czasie jednych z takich zawodów Władysław Bromboszcz wygrywa konia.
Mając 21 lat jesienią 1937r zostaje powołany do wojska i dzięki umiejętnością jeździeckim trafia do III Pułku Ułanów Śląskich w Tarnowskich Górach. Został przydzielony do plutonu łączności. Służba miała trwać dwa lata więc wybuch II Wojny Światowej zastał Władysława w koszarach.
Te dwa lata służby Pan Bromboszcz wspomina jako ciężką pracę, zawsze było coś do zrobienia. Będąc świetnym jeźdźcem często pomagał w ujeżdżaniu „trudnych” koni. Ćwiczono jazdy na oklep, skoki bez strzemion, cięcia szablą w galopie. Każdy dzień wyglądał niemal identycznie: rano pobudka, apel z modlitwą, oporządzanie koni, śniadanie. Potem zajęcia dydaktyczne z łączności, znów karmienie koni, czyszczenie obiad, kilkugodzinne jazdy. Czasem organizowane były zawody między szwadronami, jak wspomina, zawsze wygrywali.
Plutonem łączności dowodził wówczas plutonowy Morawiak, w pamięci pozostali również zastępcy Bacik i Żymła (prawdopodobnie pseudonimy). Legendą obrosły zajęcia z jazdy konnej w 1 szwadronie z rotmistrzem Rozciszewskim. Były to zajęcia dla podoficerów. Bywało, że wojsku robiło się koleżeńskie przysługi i dlatego Pan Władysław był częstym gościem na tych zajęciach. Jak wspomina wysiłek był tak ogromny, że po jeździe nie łatwo było podnieść się z ziemi.
Pan Władysław pamięta sierpień przed wybuchem wojny, jak mówi czuło się napięcie, wszyscy wiedzieli, że coś się stanie. Pod koniec sierpnia pułk powraca z manewrów, jednak nie pozwolono im opuszczać pociągu. Z końmi i ekwipunkiem na bocznicy spędzają początkowo 2 dni. W koszarach trwa bowiem mobilizacja i brakuje miejsca. Wkrótce też na komendę pułkownika Czesława Chmielewskiego dnia 27 sierpnia 1939 r. przez bramę koszar ruszyły zdwojone szwadrony .
Gdy wybucha wojna Władysław Bromboszcz jest w stopniu Starszego Ułana. Na polu bitwy awansuje do stopnia plutonowego, ale nigdzie oficjalnie tego nie udokumentowano. Dnia 2 września odbyła się pierwsza bitwa pod Woźniakami Śląskimi i jak wspomina już po niej zabrakło przewodów, które rozciągali między sztabami do utrzymywania łączności. Koniowodni, bo tak ich nazywano, odtąd konno przemykali z rozkazami i meldunkami pomiędzy poszczególnymi oddziałami. W czasie walk pod Tomaszowem Lubelskim Pan Władysław zostaje ranny. Wioząc ostatni już meldunek przedziera się lasami pod ostrzałem wroga. Las chroni go skutecznie do niewielkiej leśnej polany, którą musiał przeciąć. Pan Władysław spina konia ostrogami i wpatruje się w drugi brzeg lasu do którego coraz bardziej się zbliża. Są tuż, tuż. Nagle słychać serię z automatu. Arian podcięty w galopie pada na ziemię. Siła upadku wyrzuca ułana w przód już do przyleśnego rowu. Pan Władysław przedostaje się do lasu i dalej podąża z meldunkiem. Dopiero teraz zauważa, że jest ranny, ma przestrzelone lewe udo. Seria z niemieckiego karabinu, która zabiła jego wiernego druha nie oszczędziła także i jego. Pan Władysław przewiązuje ranę bandażem i idzie dalej.
Niedługo później 19 września ogłoszono kapitulację. Władysław B. dostaje się do niewoli. Wszyscy pojmani początkowo są przetrzymywani w Jarosławiu na terenie zabudowań cukrowni, skąd później pociągiem ruszają do Niemiec. Pociąg ma dwa postoje: w Katowicach i w Gliwicach. Niektórym żołnierzom udaje się skontaktować z rodzinami, które wyciągają ich z transportu. Rodzina pana Władysława dowiedziała się zbyt późno, kiedy dotarła na dworzec do Gliwic pociąg już odjeżdżał.
Do lipca 1940r jest w niewoli wojennej a następne do zakończenia wojny pracuje jako
przymusowy robotnik głównie w niemieckich gospodarstwach rolnych. Zostaje skierowany do Stalagu VIA w 6 niemieckim okręgu militarnym w miejscowości Hemer. Miasto znajduje się w zachodniej części Niemiec, w kraju związkowym Nadrenia Północna-Westfalia, na południowy wschód od Dortmundu. Jak wspomina spali w szkołach, codziennie rano przychodził po nich „wachman”, który odprowadzał ich do pracy. Pod koniec wojny i ich zabrakło, wszyscy zostali skierowani na front, nikt ich nie pilnował. Pan Władysław trafia do gospodarstwa gdzie przy pracy na roli zostały same kobiety. Jako, że potrafił pracować na roli jest dobrze traktowany i wkrótce pełni tam prawie obowiązki gospodarza. Pozostaje tam już do końca wojny.
Część Niemiec, w której przebywał została wyzwolona przez Amerykanów i Brytyjczyków. Wówczas została mu wydana nowa książeczka wojskowa.
Do Polski powraca latem 1946 roku. W czasie powrotu z obczyzny w Belgijskim taborze poznaje swoja przyszłą żonę Wiktorie Ząbek, która jako szesnastolatka z okolic Tarnowa również została wywieziona na roboty. Razem 24.06.1946r przekraczają granicę w Szczecinie, i udają się do rodzinnego miasta Władysława Bromboszcza – Mikołowa. Tu Pan Władysław wraz z liczną rodzina zamieszkuje do dziś.
Artykuł z gazety „Gwarek” z 27 czerwca 2006 roku. Wówczas Władysław Bromboszcz obchodził 90. urodziny.
Dwa lata służył w Pułku 3. Ułanów Śląskich w Tarnowskich Górach, w plutonie łączności. Kiedy miał iść do cywila wybuchła II wojna światowa. W bitwie pod Tomaszowem Lubelskim otarł się o śmierć. Mowa o St. ułanie Władysławie Bromboszczu.
Rodzina pana Władysława z dziada pradziada jest związana z końmi. Tarnogórski ułan razem z ojcem hodowali konie dla wojska. Kiedy więc trafił do Pułku 3. okazał się jednym z najlepszych jeźdźców. – Jednak trafiali do nas także piekarze czy ślusarze, którzy wcześniej nie mieli z końmi do czynienia. Pomagaliśmy im i jakoś sobie radzili – wspomina Władysław Bromboszcz. Pamięta też rtm. Jerzego Rościszewskiego, który sam był bardzo dobrym jeźdźcem, a na ćwiczeniach jazdy konnej był niezwykle wymagający i nie stosował taryfy ulgowej.
W plutonie łączności jeżdżono na siwych koniach. Wierzchowiec pana Władysława nazywał się Arian. – Miałem też zapasowego konia, Gibkiego. Dostałem go do przeszkolenia. To był taki mały diabeł. Na początku nie chciał skakać przez przeszkody. Kapral Bacik miał pretensje, że nie umiem sobie z Gibkim poradzić. Sam wsiadł na niego, a koń zrzucił go tuż przed przeszkodą. Wtedy dostałem wolną rękę i na spokojnie w końcu nauczyłem Gibkiego skakać przez wszystkie przeszkody – opowiada ułan.
Pamięta też, że w pułku była dyscyplina i niezwykłą wagę przywiązywano do czystości i schludności munduru oraz końskiego rzędu. Wszystko musiało lśnić, w tym i guziki. – Zawsze sprawdzano czy są dobrze przyszyte. Kiedyś dostałem 3 dni aresztu o chlebie i wodzie, bo miałem guziki przywiązane drutem – przyznaje ułan Bromboszcz. Za to nigdy nie dał się złapać, gdy bez przepustki w każdej wolnej chwili jechał do domu, do Mikołowa. Pamięta też zawody konne organizowane z okazji Święta Pułkowego 14 czerwca. Oczywiście brał w nich udział.
Jednak najbardziej zapadło mu w pamięć wydarzenie, które miało miejsce podczas bitwy pod Tomaszowem Lubelskim. – Jechałem z meldunkiem. Było już po żniwach i pola były gołe. Musiałem przejechać od jednego zagajnika do drugiego. Jechałem w pełnym galopie, ile koń wyskoczy. Już prawie dojeżdżałem do zagajnika, kiedy koń się przewrócił. Nie słyszałem strzału, ale domyśliłem się, że koń dostał. Przez ziemniaki doczołgałem się do drzew. Wtedy poczułem, że robi mi się gorąco. Zorientowałem się, że ja też dostałem – w nogę. Założyłem sobie opatrunek i udało mi się dostarczyć meldunek na miejsce – wraca do zdarzeń sprzed lat ułan Bromboszcz. Potem trafił do szwadronu gospodarczego. Po krótkim pobycie w niemieckiej niewoli czas wojny spędził na przymusowej pracy w gospodarstwie.